
Pechozol#1
Wczoraj naprawiałem pękniętą gumę mojego partnera i niestety niewłaściwie włożyłem tylne koło. Szczęka hamulca tylnego delikatnie ocierała się o oponę. Ocierała, ocierała, ocierała, ocierała,ocierała, ocierała, ocierała i eksplodowała dędka wraz z oponą. Całe szczęście że był zapas. Korzystając z uprzejmości rolnika i jego warsztatu w 20 minut ogarniamy temat. Jeszcze łyk wody i dzida!!! Ujechałem 15, no góra 20 metrów i znów. Niestety opony nie da się naprawić. trzeba poboczem do Inka aby odwiedzić warsztat rowerowy. Kilkukilometrowy spacer zdoił mnie okrutnie. Rolnika o podwózkę nawet nie prosiłem bo zionął a złap tu stopa z rowerem. Chyba kombajn.
Tam oprócz wszystkowiedzącego sprzedawcy spotkałem parę wzorcowo podchodzących do tematu majstrów od napraw rowerowy. Byłem już dobre 3 godziny w plery a tu jeszcze perspektywa centrowania koła przez kolejną godzinkę. Trudno, co robić. Po godzince wsiadam na prawie nowy rower z wycentrowanym kołem, nową dędą i oponą Kontinentala. Teraz musi się udać. Przede mną perspektywa "Szlaku biegnącego wzdłuż Noteci".
Pechozol#3
Zajeżdżam na miejsce. To chyba nie tu. Szlak biegł nie wiem którędy świeżo zaoranym gruntem, wzdłuż brzegu po kanałach i trzcinach. W czasie podejmowania trzeciej skrzynki tak mnie pierd...ął elektryczny pastuch że poczułem się jak węgorz elektryczny (skrzynki będą zawieszone bo tak być nie może tym bardziej, że keszowali tam ostatnio rodzice z dziećmi- przynajmniej podspawałem Twórcę recenzentowi). Dobrze, że sie nic nie stało oprócz skąpania się w błocie. Daję głowę, że mi serce stanęło. Do tej pory myślałem o pastuchu jako o urządzeniu, które delikatnie lekkim napięciem kąsa krowi, mokry nosek.

Brrrrr. !9 skrzynek i nadymane 73 km. Dobrze chociaż żem zdrowszy i kondycyjnie podniesiony.
Za to w domu zastało mnie to oto cacko:
dobranoc
udash69