Niedzielne popołudnie bylo zaplanowane od kilku miesięcy a to za sprawą biletów na koncert jakie wylądowały pod choinką u geokeszerki Zuzy (135 cm), maniaczki latynoskiej piękności- Violetty. Co prawda nie jest to Janis Joplin ale o gustach się nie dyskutuje. Mama (FK69), choć się nie przyznaje też chętnie wybrała się na koncert (myślałem, że "wokalistka" Violetta to bożyszcze wszystkich kobiet nie mających jeszcze biustu ale okazuje się to nieprawdą- stare baby też dylają pod sceną, do czego również się nie przyznają). Odstawiwszy kobiałki pod Atlas Areną wybraliśmy się z RumiPL, który nam towarzyszył, na zebranie kilku keszy. Łódź, bo o niej mowa, odwiedziłem ostatnio w roku 2000 i sądzę jako bierny oglądacz, że ktoś tam pompuje niezłą kasę (prawdopodobnie szekle) bo miasto wygląda odlotowo szczególnie przy nocnych iluminacjach.
W czasie kiedy dziewczyny słuchały darcia japy my pokręciliśmy się po ścisłym centrum łowiąc cztery kesze i sześć DNFów. Cóż za niepoznańskie proporcje. Niemniej jednak kilka obiektów zwróciło naszą uwagę. Najdzielniejsza seria dotyczyła "Łódzkich rezydencji". To seria keszy dotycząca domostw żydowskich fabrykantów z przełomu XIX i XX wieku. Odnowione, odremontowane i te w które tchnięto nowe życie choć bywają też stare, zachaszczone i zapomniane. Całą drogę towarzyszył nam deszcz i keszowanie stało się w pewnym momencie słabokomfortowe. Wracając do tematu: na mnie zrobiło to miasto olbrzymie wrażenie i obiecałem sobie tam kiedyś wrócić by zgarnąć resztę keszy i obejrzeć resztę domostw łódzkich fabrykantów.
15 lat niebytności a przepaść między tym co było a co jest niewyobrażalna.
Gratulujemy łodzianom i życzymy powodzenia.
.